sobota, 10 września 2011

Upragnione "Good luck in US" :)



Uff! Kolejny etap za mną! Dostałam wizę! Teraz już nic nie stoi na przeszkodzie, żeby swobodnie odliczać dni do wyjazdu :)

A było to tak...

Piątek. 9 września. O godz. 8:30 podążam żwawym krokiem w stronę nr 12 na ulicy Pięknej (nazwa nieadekwatna do prezencji ulicy ;p). Na miejscu zastaję (a jakże) kolejeczkę ludzi. Pan wpuszcza po kilka osób. Każe wyciągnąć telefony, aparaty, zdjąć pasek, zegarek, inne metale i zdjąć okrycie wierzchnie. Jako, że się przygotowałam, nie miałam ze sobą żadnej z tych rzeczy. Jeśli ktoś miał, to dostawał numerek w zastaw. Pan niepocieszony, że nie może mi dać numerka, każe przejść przez bramkę. Żeby tego było mało, Pan urozmaica sobie dzień, prosząc o podciągnięcie nogawek, w celu pokazania łydek :) Że niby coś tam można schować i muszą to sprawdzić...taaa...jasne :)

Następnie idę prosto dalej...za następnymi drzwiami siedzą dwie panie i proszą o pokazanie potrzebnych dokumentów. Pani tak z "ciekawości" pyta się do jakich dzieci jadę i z jakiej agencji. Jeśli ma się wszystkie dokumenty, można iść dalej.

No to idę dalej...prosto i w lewo, po schodach w dół. Kolejna kolejka. Czekam kilka chwil i podchodzę do okienka. Miła pani wita mnie uśmiechem i prosi o dokumenty. Sprawdza wszystko, wpisuje do kopma. Pyta się mnie czy SEVIS jest zapłacony. Ja, że: tak, tam jest potwierdzenie. Myślę sobie...niedobrze..oj niedobrze...coś jest nie tak! Serce zaczęło walić...ale pani mówi: Oh! Coś tam tu nie wyskakuję, ale widzę, że jest opłacone, OK. Uff ! Jeszcze parę typowych pytań, odciski palców, numerek i można iść do poczekalni.

Idę zasiąść na czerwonym siedzisku. Ludzi pełno. W dłoni trzymam numer A037, a na tablicy wyświetla się A010. No nic, wiedziałam, że sobie poczekam.

Czekam...czekam....po ok. 1,5h...wyświetla się mój numerek. Idę z sercem w gardle.

Konsul po polsku wita się ze mną i prosi o dokumenty. Zaczyna się seria pytań. Niespodziewanych. Najpierw po polsku: co robią moi rodzice, czy mam rodzeństwo i czy pracuje, czy byłam kiedyś poza Europą, a podróże po Europie, czy mam rodzinę w USA, czy mam doświadczenie z dziećmi, w jakim wieku, ile godzin tygodniowo, czy otrzymywałam zapłatę. Następnie seria pytań po angielsku: gdzie pracują hości, imiona i wiek dzieci, miasto i stan, do którego jadę.

Uff...koniec pytań. Konsul oświadcza mi, że podpisuję moje podanie, i że w ciągu 5 dni paszport z wizą przywiezie kurier. Dostaję karteczkę DHL! "Good luck in US" na koniec i JUŻ! To wszystko.

Z bananem na ustach odchodzę od okienka i drepczę do wyjścia. Juuuuuupiiii!

Jestem niezmiernie zadowolona, że to wszystko już za mną. Powodzenia dla innych, co mają to jeszcze przed sobą ;*  Teraz tylko czekam z niecierpliwością na ciekawszą część mojej przygody :) 

1 komentarz: